Atak przybierały coraz to bardziej na sile. Parę razy tengu miał już okazję przekonać się, że jej pazury są ostre jak żyletki... a on nie miał takiego szczęścia w doborze uzbrojenia. Bo cóż on mógł zrobić z kijem?
Odsunął się od niej na znaczną odległość jakby w akcie desperacji by uzyskać nieco wolnej przestrzeni. Saya rzuciła się na niego, a on odepchnął ją kopnięciem. Wykonał parenaście obrotów kijem, rzucił przed siebie małą kulkę, i w kierunku Sayi wystrzelił ognisty huragan. Skąd taka kombinacja - ciężko było powiedzieć, może to przez ta kulę? Parę następnych ruchów wywołało podmuchy wiatru, które tylko podsycały ogień...
Wilczyca jednak była zasłonięta ścianą z ziemi, która w miare skutecznie ją obroniła przed potencjalnie śmiertelnym atakiem. Role się jednak jakby trochę odwróciły - to tengu ruszył do ataku, wykorzystując całą swoją siłę. Co z tego, że w pewnym momencie prawie straciłby drugą rękę - ostatecznie powalił wilczycę silnym uderzeniem kija...
Servish
W kuchni panienki Remilii nie było, wiec pewnie wzięła domniemany torcik do siebie... sam natomiast zajął się poranną herbata... i... to wszystko. Nic interesującego tego dnia się nie wydarzyło, no, może poza Koakumą wypytującą o każdy szczegół tej nocy... ale to było dopiero później, popołudniu.
KONIEC SESJI DLA JACOBA
Coś zaczęło ulatniać się z niej. Czarny dym wzniósł się w powietrzu, by zaraz potem zostać zdmuchniętym przez podmuch wiatru. Ogon zmalał, pazury zniknęły... chyba wszystko wracało do normy...
Tengu upadł na ziemię. Chyba to był kres jego możliwości.