Jeszcze świeży projekt będący w trakcie pisania.
Gdy otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę, że znajduję się w jakimś pokoju. Nie był to mój pokój. Nigdy wcześniej nie widziałam tego miejsca. Pomieszczenie było prawie kompletnie puste. Znajdował się tu tylko materac, na którym leżałam.
„Co to za miejsce?”
Odrapane ściany pokoju wskazywały, że nikt tego miejsca nie odwiedzał od dawna. Bardzo dawna. Przez jedyne okno w pomieszczeniu dostrzegłam, że na dworze szaleje burza. Krople deszczu rytmicznie uderzały o szybę. Był dzień.
Pamiętałam, że wczoraj wieczorem kładłam się do łóżka w swoim pokoju. Pokoju. Który bynajmniej nie wyglądał jak ten. Gdzie ja w ogóle jestem?
Rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie miało może cztery metry kwadratowe. Jedną ścianę zdobiło okno i... Tyle. Nie było drzwi! Na cały asortyment pokoju składały się dwie rzeczy. Materac i ja.
„Co do...”
Kładąc się wczoraj do łóżka, miałam na sobie moją ulubioną różową piżamę w misie. Wiem, że to dziecinne, zwłaszcza dla dziewczyny w moim wieku. Obecnie miałam na sobie coś, co przypominało szkolny mundurek. Jasnoniebieska krótka spódniczka, bluzka w podobnym kolorze. Wyglądałam, jakbym wyszła ze szkoły. Różnicę stanowiły jedyne moje ulubione wysokie, skórzane buty sięgające prawie do kolan. Kopnięcie kogoś takim butem musi boleć, bo podeszwę mają twardą. Dopełnieniem całego ubioru była obroża z dzwoneczkiem.
„Huh?”
Podrapałam się po głowie i wyczułam na niej coś dziwnego.
„J... Jaja se robicie...”
Uszy! Mam uszy. Nie moje zwykłe. Kocie! Mam kocie uszy! Czuję je! Próba zdjęcia ich okazała się bolesna i niemożliwa, co oznaczało tylko jedno. Były prawdziwe. Zerwałam się na nogi i dokładnie zbadałam swoje ciało.
Piersi były na miejscu, takiej wielkości, jakiej powinny być. Ręce i nogi wciąż ludzkie, więc chyba wszystko z nimi w normie. Tyłek... No właśnie... Tu był problem. O ile sam tyłek był w porządku, o tyle znajdujący się tuż nad pośladkami ogon już nie.
„No nie... Zamienyam się w kota...”
Zaraz... Czy ja właśnie powiedziałam... Nya? Jeszcze tego brakowało, żebym zaczęła miauczeć. No dobrze, myśl Kaori, myśl. Musi być tego jakieś logiczne wyjaśnienie. Ludzie nie miauczą, nie mają ogonów ani kocich uszu. Czyli wszystko jasne! To sen! Ale zaraz... Jeśli to byłby sen... Czy czułabym ból? Nie powinnam, a mimo to zabolało mnie, gdy próbowałam zdjąć te uszy.
„Po prostu super...”
Postanowiłam odstawić na bok kwestie mojego wyglądu, a zamiast tego zbadać dokładnie ściany tego pomieszczenia. Było to raczej dziwne, żeby architekt zapomniał dorobić drzwi. Zaczęłam od obejścia całego pokój dookoła i dokładnych oględzin każdej ściany. Nic. Drobne pęknięcia tynku, obdarta farba... Pokój prosił się o porządny remont. A prócz tego nic, co mogłoby świadczyć, że kiedyś były tu drzwi.
Zbliżyłam się do okna. Przypuszczalnie był środek dnia, ale na dworze było ciemno. Wszystko wina burzowych chmur, z których bezustannie padał deszcz. Widok z okna rozciągał się na zieloną łąkę. W oddali widoczne były drzewa szarpane silnym wiatrem. Błysnęło się.
Spróbowałam otworzyć okno. Ani drgnęło. Nie ma się co dziwić. Było w takim samym stanie jak i pokój – opłakanym. Prawdę powiedziawszy zdziwiłabym się i to mocno, gdyby otworzyło się bez problemu. Powróciłam do badania ścian. Tym razem obeszłam pokój dookoła, opukując każdą powierzchnię. Wszystkie odgłosy były jednakowe i wszystkie mówiły jedno. Stąd nie ma wyjścia.
„Ciekawe, która jest godzinya...”
Sprawdziłam dokładnie wszystkie kieszenie. Mojego telefonu nie było. Zegarka na ręce też nie miałam. Usiadłam na materacu i zaczęłam bawić się zawieszonym na szyi dzwoneczkiem. Jego odgłos w jakiś dziwny sposób mnie uspokoił.
„Beznyadziejna sytuacja.”
Położyłam się na materacu i wbiłam wzrok w sufit. Jemu też przydałoby się malowanie. Ech, co to za miejsce? Czemu tu jestem? Co to za mundurek? Jakby tego było mało, zrobiłam się głodna. Przypomniała mi się wczorajsza kolacja. Teraz, prawdę powiedziawszy, mam ochotę na rybę. A potem przydałby się kłębek wełny...
„...”
No cóż. Widzę, że prócz wyglądu rzuciło mi się na mózg. Wyjęłam spod siebie ogon. Był przyjemny w dotyku. Jak ogon kota. No cóż... Kaori, zmieniasz się w tego futrzaka, którego nienawidzisz. Trzeba ci będzie do obroży przypiąć karteczkę z imieniem. Kotka Kaori. Jak to słodko brzmi.
„Niedoczekanie wasze!”
Zerwałam się na nogi i z całej siły kopnęłam ścianę. Raz, drugi, trzeci. W końcu wydawało mi się, że zaczęła pękać. Kontynuowałam ataki, ale po kilku kopnięciach zmęczona padłam na materac niczym worek kartofli. Leżałam, ciężko dysząc długą chwilę. Deszcz za oknem powoli przestawał padać.
Gdy kilka minut później stukanie o szybę ustało, zdecydowałam się wybić szybę. Muszę jakoś stąd wyjść. Podeszłam do okna. Jak to robią na filmach? Owijają dłoń szmatą i uderzają... Nie mam szmaty... Ale zaraz, była również druga metoda. Uderzenie łokciem. No dobra. Raz... Dwa... Trzy!
„Ałałałała!”
No cóż. Ta szyba jest chyba pancerna. Ręka boli mnie koszmarnie. I zapewne będzie bolała... Jeszcze przez dłuższą chwilę. Kręciłam się po pokoju, rozcierając obolały łokieć i myśląc, co można by jeszcze zrobić. Hm... Materac... A co jest pod nim?
Spróbowałam go podnieść. Dźwignęłam go bez trudu. Pod nim prócz masy kurzu znajdowały się drzwi! Drzwi w podłodze. Czyli to miejsce ma piwnicę. Odrzuciłam na bok materac i spróbowałam je otworzyć, a raczej podnieść klapę. Była cholernie ciężka, ale po chwili w końcu mi się udało.
Zeskoczyłam na dół. Znalazłam się w piwnicy. A przynajmniej tak mi się wydawało. Pomieszczenie było słabo oświetlone wiszącymi tu i ówdzie pochodniami. Prócz tego było puste. Na jednej ścianie znajdowały się drewniane drzwi. Spojrzałam w górę. Nawet, gdybym chciała wrócić do tamtego pokoju – nie dam rady doskoczyć tak wysoko, by się czegoś złapać.
Ruszyłam w stronę drzwi. Te otworzyły się ze skrzypnięciem. Powitała mnie ciemność. Ogarnęło mnie uczucie strachu. Nie chciałam iść po ciemku, więc zdjęłam ze ściany jedną z pochodni, po czym zapuściłam się w ciemny korytarz.
Wydrążony w ziemi tunel ciągnął się bez końca, skręcając co chwilę to w lewo, to w prawo. Co jakiś czas delikatnie opadał, by po chwili znów się wznieść. Od czasu do czasu przebiegł koło mnie duży, paskudny szczur. Miałam ochotę go złapać, co niezbyt dobrze świadczyło o moim człowieczeństwie. Bardziej o jego zaniku na korzyść kotki. Kotka Kaori. Kotori?
Nie wiem ile tak szłam, ale w końcu za kolejnym zakrętem ujrzałam światło. Wyjście! Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej wydostać się z tego przeklętego tunelu. W końcu znalazłam się na zewnątrz. Nie takiego widoku się spodziewałam, ale lepsze to niż przebywanie w tej jaskini.
Znajdowałam się teraz w lesie. A raczej na skraju lasu. Na lewo, zaraz za kilkoma drzewami rozciągała się łąka, natomiast z prawej oraz na wprost – las. Do jaskini prowadziła ścieżka, więc postanowiłam nią iść. Na pewno gdzieś mnie zaprowadzi.
Ruszyłam więc powoli przed siebie, obserwując okoliczną przyrodę. Nie żebym jakoś szczególnie uważała na lekcjach biologii i geografii, ale raczej powinnam rozróżniać podstawowe rodzaje drzew w lesie, prawda? Sosna, brzoza, dąb i tak dalej... No cóż... Znajdujące się w tym lesie drzewa bynajmniej do tych gatunków nie należały.
Las był pełen różnych drzew, jakich nigdy przedtem nie widziałam. Obszerne pnie przypominały raczej wykute z kamienia posągi niż drzewa, a pierwsze gałęzie zaczynały się wysoko, możliwe, że nawet i dziesięć metrów nad ziemią. I muszę przyznać, że nie chciałabym być w pobliżu, gdy spadał z takiego drzewa liść. Otóż jeden z nich właśnie minęłam. Był większy ode mnie. Prócz tego reszta wydawała się normalna. Były jakieś kwiatki, mech, trawa. Słowem normalny las. No, może z tą różnicą, że cała przyroda nie przypominała nic znanego. Czułam się, jakbym była w innym świecie, co w gruncie rzeczy nie musiało być takie dalekie od prawdy.
Maszerowałam dalej. Szłam już chyba z godzinę, gdy uderzyła mnie jedna rzecz. Jak się tak zastanowić... Nie widziałam do tej pory żadnego robactwa. Ptaki nie ćwierkają. Żadnych zwierząt prócz tych szczurów w tunelu... Dziwne. Przecież to jest las. Powinno tu coś żyć prócz roślin.
W końcu dotarłam do rozwidlenia dróg. Znak, który przed sobą miałam zapewne powiedziałby mi gdzie iść, gdybym umiała czytać. Znaczy umiem czytać, ale znaki umieszczone na drogowskazie nie były ani kanji, ani też znakami alfabetu łacińskiego. Runy. To jedyne, co przyszło mi na myśl.
Już miałam ruszać w prawo, gdy usłyszałam za plecami cykanie. Coś w środku mówiło mi „Uciekaj idiotko”, ale ciekawość wzięła górę i obróciłam się w stronę dźwięku.
„A, to tylko pająk... Zaraz... Jasna cholera, przecież pająki nie mają rozmiaru samochodu!”
No to jestem w ciemnej dupie. No cóż, Kaori. Wygląda na to, że nie dożyjesz końca przemiany w kotkę... Nad czym ja, cholera, myślę. Spokojnie wycofałam się dwa kroki po czym pędem rzuciłam się do ucieczki. Słyszałam za sobą ciche tupanie, co znaczyło, że ten paskudny pająk za mną biegnie.
„Ratunku, nya pomoc!”
Biegłam ile sił w nogach, lecz niestety, bestia okazała się nieco sprytniejsza niż na to wyglądała i postanowiła opluć mnie pajęczyną. Dokładniej mówiąc, obwiązała mi siecią nogi, co z kolei sprawiło, że przytuliłam ziemię. Zaczęłam czołgać się dalej, patrząc na zbliżającą się potworę, pewna tego, że skończę dzisiaj w charakterze kolacji dla tego cholerstwa, gdy nagle usłyszałam brzęk metalu.
Następnie wszystko potoczyło się szybko. Brzęk metalu, odgłos rozcinanego powietrza, a następnie pisk pająka.
Nyan 01
Gdy otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę, że znajduję się w jakimś pokoju. Nie był to mój pokój. Nigdy wcześniej nie widziałam tego miejsca. Pomieszczenie było prawie kompletnie puste. Znajdował się tu tylko materac, na którym leżałam.
„Co to za miejsce?”
Odrapane ściany pokoju wskazywały, że nikt tego miejsca nie odwiedzał od dawna. Bardzo dawna. Przez jedyne okno w pomieszczeniu dostrzegłam, że na dworze szaleje burza. Krople deszczu rytmicznie uderzały o szybę. Był dzień.
Pamiętałam, że wczoraj wieczorem kładłam się do łóżka w swoim pokoju. Pokoju. Który bynajmniej nie wyglądał jak ten. Gdzie ja w ogóle jestem?
Rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie miało może cztery metry kwadratowe. Jedną ścianę zdobiło okno i... Tyle. Nie było drzwi! Na cały asortyment pokoju składały się dwie rzeczy. Materac i ja.
„Co do...”
Kładąc się wczoraj do łóżka, miałam na sobie moją ulubioną różową piżamę w misie. Wiem, że to dziecinne, zwłaszcza dla dziewczyny w moim wieku. Obecnie miałam na sobie coś, co przypominało szkolny mundurek. Jasnoniebieska krótka spódniczka, bluzka w podobnym kolorze. Wyglądałam, jakbym wyszła ze szkoły. Różnicę stanowiły jedyne moje ulubione wysokie, skórzane buty sięgające prawie do kolan. Kopnięcie kogoś takim butem musi boleć, bo podeszwę mają twardą. Dopełnieniem całego ubioru była obroża z dzwoneczkiem.
„Huh?”
Podrapałam się po głowie i wyczułam na niej coś dziwnego.
„J... Jaja se robicie...”
Uszy! Mam uszy. Nie moje zwykłe. Kocie! Mam kocie uszy! Czuję je! Próba zdjęcia ich okazała się bolesna i niemożliwa, co oznaczało tylko jedno. Były prawdziwe. Zerwałam się na nogi i dokładnie zbadałam swoje ciało.
Piersi były na miejscu, takiej wielkości, jakiej powinny być. Ręce i nogi wciąż ludzkie, więc chyba wszystko z nimi w normie. Tyłek... No właśnie... Tu był problem. O ile sam tyłek był w porządku, o tyle znajdujący się tuż nad pośladkami ogon już nie.
„No nie... Zamienyam się w kota...”
Zaraz... Czy ja właśnie powiedziałam... Nya? Jeszcze tego brakowało, żebym zaczęła miauczeć. No dobrze, myśl Kaori, myśl. Musi być tego jakieś logiczne wyjaśnienie. Ludzie nie miauczą, nie mają ogonów ani kocich uszu. Czyli wszystko jasne! To sen! Ale zaraz... Jeśli to byłby sen... Czy czułabym ból? Nie powinnam, a mimo to zabolało mnie, gdy próbowałam zdjąć te uszy.
„Po prostu super...”
Postanowiłam odstawić na bok kwestie mojego wyglądu, a zamiast tego zbadać dokładnie ściany tego pomieszczenia. Było to raczej dziwne, żeby architekt zapomniał dorobić drzwi. Zaczęłam od obejścia całego pokój dookoła i dokładnych oględzin każdej ściany. Nic. Drobne pęknięcia tynku, obdarta farba... Pokój prosił się o porządny remont. A prócz tego nic, co mogłoby świadczyć, że kiedyś były tu drzwi.
Zbliżyłam się do okna. Przypuszczalnie był środek dnia, ale na dworze było ciemno. Wszystko wina burzowych chmur, z których bezustannie padał deszcz. Widok z okna rozciągał się na zieloną łąkę. W oddali widoczne były drzewa szarpane silnym wiatrem. Błysnęło się.
Spróbowałam otworzyć okno. Ani drgnęło. Nie ma się co dziwić. Było w takim samym stanie jak i pokój – opłakanym. Prawdę powiedziawszy zdziwiłabym się i to mocno, gdyby otworzyło się bez problemu. Powróciłam do badania ścian. Tym razem obeszłam pokój dookoła, opukując każdą powierzchnię. Wszystkie odgłosy były jednakowe i wszystkie mówiły jedno. Stąd nie ma wyjścia.
„Ciekawe, która jest godzinya...”
Sprawdziłam dokładnie wszystkie kieszenie. Mojego telefonu nie było. Zegarka na ręce też nie miałam. Usiadłam na materacu i zaczęłam bawić się zawieszonym na szyi dzwoneczkiem. Jego odgłos w jakiś dziwny sposób mnie uspokoił.
„Beznyadziejna sytuacja.”
Położyłam się na materacu i wbiłam wzrok w sufit. Jemu też przydałoby się malowanie. Ech, co to za miejsce? Czemu tu jestem? Co to za mundurek? Jakby tego było mało, zrobiłam się głodna. Przypomniała mi się wczorajsza kolacja. Teraz, prawdę powiedziawszy, mam ochotę na rybę. A potem przydałby się kłębek wełny...
„...”
No cóż. Widzę, że prócz wyglądu rzuciło mi się na mózg. Wyjęłam spod siebie ogon. Był przyjemny w dotyku. Jak ogon kota. No cóż... Kaori, zmieniasz się w tego futrzaka, którego nienawidzisz. Trzeba ci będzie do obroży przypiąć karteczkę z imieniem. Kotka Kaori. Jak to słodko brzmi.
„Niedoczekanie wasze!”
Zerwałam się na nogi i z całej siły kopnęłam ścianę. Raz, drugi, trzeci. W końcu wydawało mi się, że zaczęła pękać. Kontynuowałam ataki, ale po kilku kopnięciach zmęczona padłam na materac niczym worek kartofli. Leżałam, ciężko dysząc długą chwilę. Deszcz za oknem powoli przestawał padać.
Gdy kilka minut później stukanie o szybę ustało, zdecydowałam się wybić szybę. Muszę jakoś stąd wyjść. Podeszłam do okna. Jak to robią na filmach? Owijają dłoń szmatą i uderzają... Nie mam szmaty... Ale zaraz, była również druga metoda. Uderzenie łokciem. No dobra. Raz... Dwa... Trzy!
„Ałałałała!”
No cóż. Ta szyba jest chyba pancerna. Ręka boli mnie koszmarnie. I zapewne będzie bolała... Jeszcze przez dłuższą chwilę. Kręciłam się po pokoju, rozcierając obolały łokieć i myśląc, co można by jeszcze zrobić. Hm... Materac... A co jest pod nim?
Spróbowałam go podnieść. Dźwignęłam go bez trudu. Pod nim prócz masy kurzu znajdowały się drzwi! Drzwi w podłodze. Czyli to miejsce ma piwnicę. Odrzuciłam na bok materac i spróbowałam je otworzyć, a raczej podnieść klapę. Była cholernie ciężka, ale po chwili w końcu mi się udało.
Zeskoczyłam na dół. Znalazłam się w piwnicy. A przynajmniej tak mi się wydawało. Pomieszczenie było słabo oświetlone wiszącymi tu i ówdzie pochodniami. Prócz tego było puste. Na jednej ścianie znajdowały się drewniane drzwi. Spojrzałam w górę. Nawet, gdybym chciała wrócić do tamtego pokoju – nie dam rady doskoczyć tak wysoko, by się czegoś złapać.
Ruszyłam w stronę drzwi. Te otworzyły się ze skrzypnięciem. Powitała mnie ciemność. Ogarnęło mnie uczucie strachu. Nie chciałam iść po ciemku, więc zdjęłam ze ściany jedną z pochodni, po czym zapuściłam się w ciemny korytarz.
Wydrążony w ziemi tunel ciągnął się bez końca, skręcając co chwilę to w lewo, to w prawo. Co jakiś czas delikatnie opadał, by po chwili znów się wznieść. Od czasu do czasu przebiegł koło mnie duży, paskudny szczur. Miałam ochotę go złapać, co niezbyt dobrze świadczyło o moim człowieczeństwie. Bardziej o jego zaniku na korzyść kotki. Kotka Kaori. Kotori?
Nie wiem ile tak szłam, ale w końcu za kolejnym zakrętem ujrzałam światło. Wyjście! Przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej wydostać się z tego przeklętego tunelu. W końcu znalazłam się na zewnątrz. Nie takiego widoku się spodziewałam, ale lepsze to niż przebywanie w tej jaskini.
Znajdowałam się teraz w lesie. A raczej na skraju lasu. Na lewo, zaraz za kilkoma drzewami rozciągała się łąka, natomiast z prawej oraz na wprost – las. Do jaskini prowadziła ścieżka, więc postanowiłam nią iść. Na pewno gdzieś mnie zaprowadzi.
Ruszyłam więc powoli przed siebie, obserwując okoliczną przyrodę. Nie żebym jakoś szczególnie uważała na lekcjach biologii i geografii, ale raczej powinnam rozróżniać podstawowe rodzaje drzew w lesie, prawda? Sosna, brzoza, dąb i tak dalej... No cóż... Znajdujące się w tym lesie drzewa bynajmniej do tych gatunków nie należały.
Las był pełen różnych drzew, jakich nigdy przedtem nie widziałam. Obszerne pnie przypominały raczej wykute z kamienia posągi niż drzewa, a pierwsze gałęzie zaczynały się wysoko, możliwe, że nawet i dziesięć metrów nad ziemią. I muszę przyznać, że nie chciałabym być w pobliżu, gdy spadał z takiego drzewa liść. Otóż jeden z nich właśnie minęłam. Był większy ode mnie. Prócz tego reszta wydawała się normalna. Były jakieś kwiatki, mech, trawa. Słowem normalny las. No, może z tą różnicą, że cała przyroda nie przypominała nic znanego. Czułam się, jakbym była w innym świecie, co w gruncie rzeczy nie musiało być takie dalekie od prawdy.
Maszerowałam dalej. Szłam już chyba z godzinę, gdy uderzyła mnie jedna rzecz. Jak się tak zastanowić... Nie widziałam do tej pory żadnego robactwa. Ptaki nie ćwierkają. Żadnych zwierząt prócz tych szczurów w tunelu... Dziwne. Przecież to jest las. Powinno tu coś żyć prócz roślin.
W końcu dotarłam do rozwidlenia dróg. Znak, który przed sobą miałam zapewne powiedziałby mi gdzie iść, gdybym umiała czytać. Znaczy umiem czytać, ale znaki umieszczone na drogowskazie nie były ani kanji, ani też znakami alfabetu łacińskiego. Runy. To jedyne, co przyszło mi na myśl.
Już miałam ruszać w prawo, gdy usłyszałam za plecami cykanie. Coś w środku mówiło mi „Uciekaj idiotko”, ale ciekawość wzięła górę i obróciłam się w stronę dźwięku.
„A, to tylko pająk... Zaraz... Jasna cholera, przecież pająki nie mają rozmiaru samochodu!”
No to jestem w ciemnej dupie. No cóż, Kaori. Wygląda na to, że nie dożyjesz końca przemiany w kotkę... Nad czym ja, cholera, myślę. Spokojnie wycofałam się dwa kroki po czym pędem rzuciłam się do ucieczki. Słyszałam za sobą ciche tupanie, co znaczyło, że ten paskudny pająk za mną biegnie.
„Ratunku, nya pomoc!”
Biegłam ile sił w nogach, lecz niestety, bestia okazała się nieco sprytniejsza niż na to wyglądała i postanowiła opluć mnie pajęczyną. Dokładniej mówiąc, obwiązała mi siecią nogi, co z kolei sprawiło, że przytuliłam ziemię. Zaczęłam czołgać się dalej, patrząc na zbliżającą się potworę, pewna tego, że skończę dzisiaj w charakterze kolacji dla tego cholerstwa, gdy nagle usłyszałam brzęk metalu.
Następnie wszystko potoczyło się szybko. Brzęk metalu, odgłos rozcinanego powietrza, a następnie pisk pająka.