Zachęcamy także do dzielenia się swoimi odczuciami na forum
No spoko.
Zirytowała mnie początkowa seria walkowerów. Wątpię bym przegrał te mecze ponieważ jeżeli się nie ma czasu by nawet się skontaktować to na gre tym bardziej, ale niesmak jest. Tak samo z tym, że około połowy uczestników odpadło właśnie z tego powodu. Randomy pls.
Drugim problemem, niezależnym w sumie od nikogo, było natężenie tuneli pośrednich na hamachi. Z większością poradził sobie Tunngle w mniejszym bądź większym stopniu, ale to też wtedy kiedy akurat rejestracja była możliwa. Mimo to, kojarzę, że przynajmniej jeden czy dwa mecze były dalekie od pełnego komfortu. Ale trudno mieć o to do kogokolwiek pretensje.
Moją osobistą chwilą grozy było uporczywe zawracanie gitary w trakcie walki z Waflem, przez które prawie przegrałem mecz. Thx mum, thx dad :3
Drugą był fakt, że na 9 dni byłem poza dostępem do normalnego internetu i komputera. Rozgrywanie meczy na zapas było upierdliwą opcją, ale mi się poszczęściło i walczyłem z dwoma oponentami z trójki, którzy faktycznie byli (Czy też raczej są) mocnymi graczami.
Walkę z Zhearrimstem przeturtlowałem. Innej opcji nie było przeciwko jego zabójczej Ichirin, która swoim melee robiła lepszy zone niż ja Nitori (Którą to uważam za jedną z lepszych postaci do tego) 2:1, przy czym pierwsza walka przegrana o włos, druga wygrana, a trzecia oddana walkowerem. Nie byłem zbytnio zadowolony ze sposobu w jaki wygrałem tą walkę, ale nie widziałem innej możliwości. Agresywna gra zawsze kończyła się fistingiem.
Walka z Critzem poszłą bez większego przygotowania. Futo o dziwo poszła sprawnie, chociaż potem przy sparringach po powrocie systematycznie mnie nią klepał (Aż się zmęczył albo ja znowu podłapałem grę - trudno powiedzieć). Kasen natomiast zaskoczyła mnie swoimi możliwościami w praktyce. Jej zone spellcardowy rozłożył mnie na łopatki. Trzecia runda udała się głównie przez złe ustawienie tej karty, gdyby nie to mogłoby się to potoczyć inaczej.
I w końcu IMO najlepszy gracz turnieju (Może poza Zhearrimstem, który również jest klasą samą w sobie): Zanarhi. Po powrocie dostawałem tak bardzo po zębach, że przez półtora dnia zamiast, nie wiem, zakuwać do sesji desperacjo zbierałem moje siekacze i trzonowce z podłogi, usiłując ustawić je w odpowiednie miejsca. Ćwicząc dosłownie z kimkolwiek usiłowałem rozgrzać palce, pobudzić odruchy, i przypomnieć sobie jak do licha grało się w tą grę. Przed meczem właściwym rozegraliśmy trzy sparringowe mecze - wszystkie przeze mnie przegrane.
O ile do meczy turniejowych miałem jeden ustawiony utwór, to coś miałem wrażenie, że średnio mi pomoże. Akurat Zhearrimst podesłał mi pewien klasyk.
Podziałało. Chociaż moje palce drgały w podobnym tempie, a ilości bluzgów nie zliczę. Zdawało mi się też, że w trakcie sparringów był bardziej agresywny, co najpewniej byłoby dla mnie sporym problemem. Na moje to jeszcze troche potrenuje i w ewentualnym następnym turnieju rozpyka wszystkich. Niech tylko dopracuje comba.
Następna runda mnie wkurzyła ze względu na brak kontaktu z oponentem. Już się żaliłem na ten temat gdy nagle się odezwał. Zwracam honor, ale... mimo wszystko, inni takiego szczęścia nie mieli z tym panem. Da hell.
Lagowało, co w sumie mi bardziej przeszkadzało a oponentowi pomagało, do czego wspólnie po pojedynku poszliśmy.
W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim moim przeciwnikom, którzy stawili się do walki. Dziękuję również organizatorom i osobom z irca, które były chętne na sesje treningowe i dzielenie się swoimi doświadczeniami. Cieszy mnie, że całość była przeprowadzona w dość przyjaznej atmosferze, chociaż ta liczba osób niestawiających się pozostawiła pewien niesmak.
Do następnego razu.