W drodze powrotnej od Panienki Knowledge Astrophel wdał się w konwersację z Forgusem. Był mocno zainteresowany jego osobą i wdzięczny za przekazanie mu grimuaru. Sam zadeklarował, że jeżeli by potrzebował kiedyś jego wiedzy i talentów nie powinien się w najmniejszym stopniu krępować. Co więcej, zaoferował drobną reklamę jego biznesu gdy tylko uzna, że jest już gotowa na gości. Wprowadził go również delikatnie w kwestie alchemiczne, chociaż jedynie teoretycznie jako iż nie posiadał ani wiedzy, ani tym bardziej wprawy. Był specjalistą.
No i dowiedział się, gdzie rezyduje prorok. Tak jak myślał. Dokończyli tam rozmowę i mag grzecznie podziękował za współpracę.
Po dotarciu na miejsce czarownik, zamiast z miejsca przekazać księgę pewnej osobie, oddał się lekturze. Musiał przyznać, że o ile sztuka tam zawarta była bardzo prosto przekazana, to możliwości przez nią oferowane były dość interesujące i przydatne. Również podejście było nadzwyczaj... polarne. Autor najwidoczniej usiłował uchwycić dualistyczną naturę ognia, jako siłę destrukcyjną, ale i dającą życie i opiekę. Zamierzał pracować nad przekuciem tych zaklęć na jego własną sztukę. W końcu magia słońca była bardzo podobna do magii ognia. To była kwestia czasu i rekalibracji. Tylko ile by to czasu zajęło, oto jest pytanie...
Do tego czasu nie było co się spieszyć. Dodatkowe narzędzia w jego arsenale zawsze się przydadzą. Zaczął również pracę w planetarium na pół etatu - płaca była żałosna, ale nabywał nieco doświadczenia i obycia z urządzeniami kapp, a i oznaczało to również mniej bezowocnego siedzenia w swoim zaciszu w czasie dnia. Raczej fundował sobie takie odwiedziny popołudniu - co by od razu po powrocie do domu mógł wrócić do pracy.
Marisie księgi nie pokazywał, chociaż opowiedział o swojej przygodzie. Począwszy od wizyty czorta, przez wyjaśnienie powodu i charakteru zlecenia, podróży przez pustynię, na walce z shinigami i jej wyniku skończywszy. Powiedział, że może jej zaprezentować co mu to dało każdego pochmurnego wieczoru. Jednak w przeciągu tych paru dni to była jego jedyna wizyta.
Poza tym... stwierdził, że wyciąganie materii z czarnych dziur było trochę bezsensowne. Zbyt duży ośrodek grawitacyjni, za mocno sprasowuje materię. Ale jakoś nie mógł wybrać innego tematu badań, to kombinował, jakby mógł zmienić nieco ich naturę. I tyle, bo...
... był jakiś mocno ponury, co było widać. Może to wina zbliżającego się nowego księżyca, ale... popełnił naprawdę sporo błędów. Z Mizuhą mógł inaczej to załatwić, z Marisą mógł inaczej to załatwić, może też nie musiałby się tak stresować z tą Komachi gdyby inaczej postąpił, nie wygłupiłby się tak przed Panienką Knowledge, prawdopodobnie lady Kanako tez w jakiś sposób ośmieszył... eechhh...
Skończyło się na tym, że już nawet w środku nocy po prostu siedział i zastanawiał się nad zdarzeniami paru ostatnich tygodni, spoglądając okiem na gwiazdy. Wiódł sobie w miarę spokojne życie maga. A ostatnio kłopoty przychodzą do niego frontowymi drzwiami. Tak po prostu. Z różnym skutkiem dla tych drzwi.
"Co za życie, co za czasy... kiedyś było spokojniej..."
Czym się skończyły tego typu przemyślenia? W sumie niczym konkretnym. Poczuł jeszcze większą rezygnację, i jeszcze większe zobojętnienie co do tej sprawy. Za dużo emocji do tego przykładał, zarówno z jednej i z drugiej strony. Powinien się odciąć. Wcześniej było dobrze. W każdym razie lepiej niż teraz. Ale jedno postanowił zrobić. Siłował się z tym czas jakiś, ale w końcu wczoraj zaryzykował swoją głową czy zadem czy innymi członkami. Po pracy, kiedy nie patrzyła, pozostawił na jej biurku kopertę (Zrobioną z kartki - koszmarnie się z tym namęczył, ale wyszło. Do stempla użył wosku ze świecy, przyciskając guzikiem ze starej szaty ze wzorem księżyco-słońca) z podpisem "Do: Shizuhana Mizuha" w środku był list o następującej treści.
"Mizuha,
Chciałbym Cię przeprosić za wszystkie nieprzyjemności i rozczarowania jakie Cię spotkały z mojego powodu. Również za to, że dopiero teraz to robię. I że w takiej formie. Ale przede wszystkim za mój strach, z którego to wszystko wynikło, i który jak widzisz dalej ma się u mnie dobrze. Jest mi bardzo przykro i głupio, że zareagowałem w taki sposób. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.
Możemy o tym porozmawiać jak przylecę następnym razem, tym razem w cztery oczy, na spokojnie. Albo i nie, jeżeli uważasz, że nie ma o czym albo nie masz ochoty do tego wracać. Choćby z tego powodu, że najchętniej byś mi wepchnęła ten list do gardła. Którąkolwiek stroną.
Jeszcze raz, przepraszam.
Astrophel"
Zostawił to w widocznym miejscu, i wyleciał czym prędzej co by za nim w pierwszej chwili nie poleciała. Z tego co wiedział nie miała pojęcia gdzie dokładnie mieszka, to też aż tak się nie obawiał nagłego najazdu. Mógł poczekać do dnia... hmmmm... w sumie nie wiedział, czy następnego dnia mógł się zjawić w pracy, czy będzie musiał poczekać do następnego dnia roboczego. Hm.
...i tak był zdenerwowany. Sprawdził, czy jego główne grimuary były schowane tam gdzie powinny. Pił herbatę która akurat mu jeszcze została. Jak miał pieniądze to wcześniej kupił trochę czekolady i sucharków. Miał chwilę odpoczynku. Zamierzał albo polecieć do pracy (gulp) albo... w sumie, nie miał pojęcia najmniejszego. Był lekko skołowany. I zdenerwowany.
Był ubrany w dość prosty strój. Ciemnoniebieska szata ze złotymi wykończeniami składająca się na koszulę, kamizelkę, spodnie oraz, przede wszystkim, dość długi płaszcz z kapturem sięgający mu do kostek. Poza tym, pasek pasujący do tego kompletu pasek zamiast w łańcuchy był zaopatrzony w dość krótkie, grube sznury które trzymały jego grimuary. Buty płaskie, sznurowane. Kapelusza brak, zamiast tego na głowie miał kaptur.